Strona:Feliks Kon - Nieszczęśliwy.pdf/20

Ta strona została uwierzytelniona.

i wyrzucił za drzwi. Strwożeni jakuci też na okrzyk „baratur“ (wynieście się!) rzucili się do drzwi. Komar wrócił do stołu, nalał duży kieliszek wódki, wypił i zaczął się uskarżać na „hołotę“ która mu nigdy spokoju nie daje. Pił dużo i w miarę tego, jak wódka znikała z butelki, znikało i jego zmięszanie…
— Ot, patrzy sobie pan na mnie i głową kiwa, że ja tyle piję… I myśli sobie pan, żem ja zły człowiek… Wiem… Dobrze wiem… I ja byłbym dobry… Dla czego nie? Oj, oj! Gdyby mnie kto z domu tyle przysłał, co innym przysyłają, to i ja byłbym dobry… Siedzieć sobie w domu nic nie robić, hm… i ja byłbym dobry. I innym jeszcze bym dawał…
Przyglądałem mu się z ciekawością, nie przerywając mu ani jednym słowem.

— Ot pan — ciągnął dalej po chwili — tu zaledwie dwa lata: i konia pan ma i jurtę ładną i dubeltówkę i rewolwer… A ja ile lat suchym chlebem żyłem, zanim kupiłem to wszystko, co tu pan u mnie widzi. Ilem się u skopców[1] nawysługiwał!. A wie pan, co to znaczy u skopców służyć! Soki z człowieka wycisną, z błotem zmięszają i bez grosza puszczą. A ja u nich służyłem… I u

  1. Sekta rzezańców.