Strona:Feliks Kon - Nieszczęśliwy.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili powrócił do stołu i nieśmiało zapytał.
— Pan zanocuje u mnie? Już tak dawno nie widziałem polaków — dodał ciszej nieco.
Dźwięcząca w jego głosie nuta smutku i tęsknoty skłoniła mię do pozostania.
Komar na chwilę wyszedł z jurty, zakrzątnął się koło mego konia i powróciwszy do izby zaczął się wypytywać o kraj, o Warszawę, o gubernię Płocką, skąd pochodził. Opowiedziałem mu jak mogłem najszczegółowiej, lecz to go widocznie nie zadawalniało, gdyż zadawał wciąż nowe i nowe pytania.
Długo po północy siedzieliśmy tak, pochłonięci wspomnieniami o kraju, o dawno minionych czasach, o smutnej rzeczywistości.
Nazajutrz w dalszą puściłem się drogę. Gdym skręcał w tajgę, uwagę mą zwrócił rozlegający się nieopodal żałośny ryk krowy. Jakiś zesłaniec już wznosił nad nią siekierę, lecz ujrzawszy mnie, skrył się w krzakach.
Mimowoli zwróciłem się w stronę jurty Komara i powtórzyłem:
„Mało tu widać komarów! przysłali jeszcze jednego!.“