Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

Gdy podniosła się zasłona, a na scenę wychodziła jasnowłosa dziewczyna, otwierał usta szeroko, bardzo szeroko i tonął w zachwycie, wydając tylko lekkie wykrzykniki. Lecz gdy „naiwna“ zacinać się poczęła, lub wikłała sytuację, zamierał z trwogi i starał się kaszlać, ażeby zwrócić na siebie uwagę publiczności. Każdego z widzów znał dokładnie; nieraz, w nadmiarze zachwytu, chwytał sąsiada za rękaw i szeptał:
— Widzis, widzis, uważaj!...
Czasem mieszał się w tłumy, zasiadające na galerji, i, sądząc, że go nikt nie zna, pytał naiwnie;
— Co to za panienka, co tak doskonale gra rolę.
A gdy zapytany objaśniał go, on śpiesznie dodawał.
— A, to sławna, to bardzo sławna aktorka... to najlepsza... a jaka podobno zacna i poczciwa!...
Ludek bawił się dookoła „stryjaszka“, a on, rozgorączkowany i uśmiechnięty, prosił:
— Bijcie brawo, panowie uczniaki, bijcie razem ze mną!...
Po przedstawieniu czekał długo, chodząc po śniegu dookoła oświeconych okien damskiej garderoby, i co chwila spoglądał, czy „jego mała“ nie idzie.