Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/128

Ta strona została przepisana.
ELKA.

Tak. Teraz. Ciemno już. Nikt cię nie zobaczy, że do niej wchodzisz. A potem co to już nas obchodzi, kiedy to wszystko skończone. Idź Elko.
Ona była taka zmartwiona... Niech ona przynajmniej nie płacze.

JULKA.

No... uspokój się... pójdę. Powiem jej. Choć ja jestem przekonana, że oni się nigdy nie pogodzą.

ELKA.

To nic, ale my zrobimy swój obowiązek.

JULKA.

Zapalę ci lampę przed odejściem.

ELKA.

Ja to sama zrobię.

JULKA (biorąc żakiet i kapelusz).

Tu mam malagę, tu mam biszkopcik!. Jeżeli ci się jeść zechce...

ELKA (wstając z kanapy)

Dobrze... dobrze!... och! kamień mi z serca spada!... dziękuję ci moja droga, moja dobra, moja śliczna starsza!

JULKA (ubrana).

Proszę cię, tylko spokojnie. Ja zaraz wrócę. — To niedaleko. — Gdzież mój klucz od zatrzasku?... A jest!...