Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/155

Ta strona została przepisana.
JULKA.

Można nie kochać tak, jak ty moja biedna.

ELKA (chwytając ją za ręce).

Widzisz — nazywasz mnie „biedną“. Żałujesz ranie, prawda?

JULKA.

Żałuję cię z całej duszy!

ELKA.

Ja taka biedna... tyle się wycierpiałam, wychorowałam... zrób tak! niech ja się już nie męczę dłużej... I on także... Zobaczysz... Jak on się ze mną ożeni, on się poprawi. I ja będę inną. Będę się uczyć, będę czytać, będę już od rana uczesana, ubrana, nie będę się z nim sprzeczać... To wszystko była moja, tak! tak, moja wina... on znów taki zły nie jest. Słyszałaś, co tamta powiedziała, że on nie jest taki zły... No... pozwól, niech on się ze mną ożeni.

JULKA.

Ty?... ty chcesz za niego iść? ty, po tem wszystkiem, co się stało? Ależ przypomnij sobie... Elko!... zmuszasz mnie do wymówienia słów, które cię śmiertelnie zabolą... Przez niego ono umarło!

ELKA (cicho).

Nie Julko... ja wtenczas go może nie zrozumiałam... On przecież powiedział tylko, że „nie wie“ czy się ze mną ożeni. Może on myślał o tem, że niewiadomo, czy rozwód dostanie. A ja zaraz tak się o to zmartwiłam... Gdyby on nie chciał się