Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

nieuleczalny. Ktoś szarpnął przed nim zasłonę. Rozdarła się. Jeden błysk oślepiający, przeszywający serce, jakby pchnięcie nożem. I w oddali ktoś krzyknął. Kto? Nie wiadomo. Ale krzyknął strasznie, niezapomnianie...
I bez szmeru, bez szelestu, jakby potworne skrzydła nietoperza — na ten błysk, na ten krzyk zasuwa się dziwna, żałobna zasłona. Jest tak blizko twarzy, ręki, całej istoty chorego, że tylko zrobić jeden gest, a usunąć można ten całun, od którego idzie woń świec, topiących się dokoła katafalku. Lecz chory tego gestu nie uczyni. Leży spokojny i cichy. Wpatrzył się w czerń, poza którą jest blask świadomości. Ujrzał go raz — i to mu wystarcza.
Och! może pani Dulska mówić dużo, mówić coraz więcej, coraz silniej, coraz okrutniej. Szklisty wzrok Felicyana posłany jest przed siebie, w dal — i w tych szklanych oczach odbijają się całe światy, całe potworne przeznaczenia. Gdakanie rozjuszonej rechocze u podnóża — nie sięga wysokości. Felicyan w jednej chwili dosięgnął szczytu najwyższej boleści, i wydobył ze sie-