Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Z poza pleców krzywych Mela wyciąga rękę. W niej, trzyma na drucikach nanizaną z hiacyntów różowych i liliowych cyfrę:

1908.

I nieśmiało, jakby spełniała jakiś czyn zazakazany, składa tę kwiatową cyferkę, na ciemno-czerwonej kołdrze, opiętej »prawdziwem« płóciennem prześcieradłem.
Milczenie.
I Mela wychodzi.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Suche, długie pałce Felicyana w ciemni szarzejącej brzydkiego, deszczowego dnia delikatnie, nieumiejętnie przesuwają się po liniach kwiatów. Drżące, nieśmiało wyczuwają ilość lat, które ludzkość sobie »wyznaczyła« — ale zarazem i coś jakby cienkiemi strumyczkami i sączy się w duszę chorego i budzi ją z martwych. Ta garsteczka kwiatków, która mu kona w palcach, mówi mu o rzeczach dziwnych, o »Szczęśliwości«, do której on, Felicyan, miał prawo. Mówi mu o słodyczy i cichem użyciu radości życia, o uśmiechach jakichś nieznanych bez nienawiści i cieni przyćmionych. To wszystko, co on nauczył się