Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

tego zapasu sił, przeznaczonego na tę ostatnią godzinę.
Odczuwa to nagle — ten ostatek, — przeraża się.
— Trzeba się oszczędzać... nie dojdę... Właściwie chce iść — do jakiejś mety. Coś, jakby cel, jest w oddali. Punkt, ale nie błyszczący, niewyraźny. Określićby go nie mógł. Tylko wie, że tam musi przydźwignąć swoją złamaną nogę, bagaż swego całego istnienia, i cisnąć pod ten punkt, a sam wreszcie rozprostować ręce, odetchnąć raz jeden, i pomyśleć raz jeden — ale bez wysiłku... Odetchnąć, pomyśleć, jak nigdy nie myślał, nie oddychał.
Bez przymusu, bez ciężaru — jasno, głęboko, zdrowo.
Raz jeden.
A potem — nic.
Wielki, bezbrzeżny spokój!...
Płucom i temu warsztacikowi, w głowie łysej i zmęczonej.
Lecz na to trzeba zasłużyć.
Na to trzeba dotrzeć do celu koniecznie. I dlatego pod noc, tak Felicyan charcze, tak