Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Pokojówka głos zabiera.
— Wielmożna pani mówiła, że to katar spadł na piersi...
Lekarzyk wzrusza ramionami — zgorszony, wściekły. Widzi zaniedbanie i przez to sprowadzoną katastrofę.
Czuje nawet swą bezsilność. Serce, motor ludzkiej maszyny, nie zdolne nadążyć. Lada chwila ustanie. Pod ręką on to czuje. Nie chce brać jednak całej odpowiedzialności: jako młody — tchórzy.
— Gdzie mama pani? — pyta Meli.
— Poszła na kupno.
— Kiedy wróci?
— Za godzinę.
— To na nic. Niech pani mamę zaraz odnajdzie — proszę dać mi znać na klinikę chorób wewnętrznych. Ja tam będę do południa. Niech mama zaraz po mnie przyśle i napisze, czy decyduje się na konsylium. Ja uproszę i przywiozę profesora. Według mnie — należy zastrzyknąć kamfory dla podtrzymania akcyi serca, tlen, zresztą my to zarządzimy. Tylko proszę się spieszyć z zawiadomieniem.
Proszę iść szybko odnaleźć mamę...