Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

I doktorek opuszcza sypialnię Dulskiego, a przechodząc przez salon, pociera czoło i powtarza:
— To niesłychane!...
— Za nim biegnie Mela.
— Proszę pana doktora.
— Co? słucham panią.
— Czy... ojcu coś... grozi...
Odwrócił się. Patrzy na to biedne, spłakane, smutne dziecko. Ogarnęła go litość.
— Niech pani pośle po eter, koniak należy podawać, czarną kawę — odwilżać usta — i po nas, po nas — jak najprędzej.
Wychodzi.
— Mela biegnie do pokojówki.
— Kasiu!... Kasiu!... zlituj się!... ratuj!... eteru... koniaku... kawy...
Pokojówka łamie ręce.
— Tak... kiedy pani wielmożna wszystko zamknęła i klucze zabrała...
— Prawda! co robić!
Bezsilne stoją u drzwi naładowanej spiżarni.
— Przyniosę kawy ze sklepiku i rumu ze szynku za swoje.