Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... dalekie... familianty...
Zbyszko natychmiast zatarł przykre wrażenie.
— Nawet blizcy.
W głębi duszy aż zalewał się ze śmiechu i odrazy.
Mama Brajbur podjęła rozmowę:
— Do którego kościoła pani dobrodziejka uczęszcza?
— Do naszego, najbliższy... św. Antoni.
— Mego brata proboszcza kazania są bardzo uczęszczane.
— Tak, — przytakiwała pani Dulska — proboszcz Brajbur ma w swoim głosie bardzo wiele frekwencyi.
Powieki maturzystki lekko drgnęły. Pod piecem Hesia dusiła się ze śmiechu.
Zbyszko chciał naprawić.
— Tak jest, elokwencya proboszcza jest ogólnie znana.
Zapadło milczenie.
Do pokoju wsunął się Felicyan cicho i niepostrzeżenie. Przez chwilę przyglądał się wszystkim bacznie z pod brwi zmarszczonych, założywszy ręce w tył. Jakie w nim grały