Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Całe szczęście, że nie zbił karafki! — dodała, oglądając troskliwie ową ocaloną karafkę, która dla niej przedstawiała w tej chwili o wiele większy przedmiot troski, jak »stłuczenie Felicyanowej nogi«.
Lecz gdy okazało się, że Felicyan iść do biura nie może i jeden dzień i drugi, ogarnęła Dulską złość, jedna z tych lepszych, które Hesia »morowemi furyami« mieniła.
— A zbierz się w kupę, niedołęgo — wołała Dulska, stojąc nad mężem — idź do biura, pracuj. Patrz na mnie: żółć mnie zalewa, a ja się nie pieszczę, nie wylegam, tylko pamiętam, że mam dzieci...
Tak mówiła Dulska w ranek oślimaczony, tłoczący się gwałtem pomiędzy kamienice, jak gość mało pożądany i nieprzyjemny. Dulska »robiła właśnie tualetę« i silnie ręcznikiem nacierała twarz, lśniącą od źle zmytego mydła. Z ramion jej spadała oszyta »hafcikiem« koszula. Pod nią było dużo miękkiego ciała. Dulska od czasu do czasu energicznie doprowadzała ten nadmiar do porządku. Były to »wdzięki«, otoczone nimbem macierzyństwa.
I mówiła.