Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Cicho, cichutko zbliża się do niego Mela.
— Może taciowi wody?...
Patrzy na nią bielmem zasnutemi oczami.
Jakaś dziewczynka.
Nie zna jej. Nie wpatrzył się nigdy w tę twarzyczkę zwiędłą przed rozkwitem, nie starał się pojąć — kto to jest właściwie...
Jakaś dziewczynka.
Z poza szyb dolatują dzwonki przejeżdżających sanek. Więc to zima... W biurze palą tak, że aż za gorąco... Więc to zima...
Taka biała mgła, opar...
I potem nic.
Felicyan oczy z wysiłkiem przymyka.
Tak będzie lepiej słuchać brzęku dzwonków i głosu dziewczynki...
I Felicyan mdleje.
Z płaczem i krzykiem pędzi Mela do kuchni.
Cienkie jej włoski rozpadły się na zgarbione plecy.
— Mamo!... Taciowi się coś stało!
Dulska odwraca się od stolnicy, na której liczyła sznycle.