dowanej wyobraźni sceny nadzwyczajne, gdzie koronki peniuarów otulają galony »liberyi«.
Lecz to »tam« — wysoko... Ona dzięki Bogu, swych barchanów nie ma zamiaru przytulić do podejrzanych lodenów Teodora.
A więc mruży oczy, topi je w tłuszczu, podrzuca wyniośle zadumane (według ś. p. Sewera) piersi i, skrzyżowawszy ręce na brzuchu, twierdzi:
— Dzięki Bogu! nie jestem hrabiną!
Lecz Felicyan pieni się w dalszym ciągu.
— Wynoście się do dyabła starego!
— Właśnie jesteśmy u niego! — odrzuca z subtelną ironią Dulska.
I zwraca się do Teodora, który z umąconemi po łokcie rękami, z całą nienawiścią klas wyzyskiwanych, gotów jest rzucić się na ciało Felicyana.
— Niech Teodor wraca na dziedziniec! — mówi Dulska. — Pan nie chce się leczyć i woli chorować!
Felicyan zostaje na pobojowisku.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Lecz jeszcze Dulska nie daje za wygranę. Rzuca się obecnie na plastry i fabrykuje je