Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obejdzie się...
Dulska podaje plaster, który znika w przepaściach kołdry.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Znika, i błąka się i tuła długo, zanim wreszcie Felicyan suchym, złośliwym gestem nalepia go na chorej nodze. Felicyan bowiem także jest porządnie znudzony i znużony tą całą chorobą. Tęskno mu i niewyraźnie za przestrzenią, szerszą, jak sypialnia małżeńska. Przytem jakieś rozrzewnienie go ogarnia. Chwilami czuje się bardzo sam i prawie, jak dziecko. Napada go to zwykle, gdy słyszy poza oknami brzęczące dzwonki od sanek. Nie jeździł prawie nigdy sankami, lecz teraz na dnie duszy budzi się w nim jakieś pragnienie białych, szerokich przestrzeni. Niepokoi go to nawet... Skąd mu to przyszło? Wydobywa się przemocą, jakby z jakich głębin. Na wsi nie był nigdy, rodził się w małem miasteczku, chował »u Lwowi«. Zawsze więc mury... mury... A tu tak coś z głębi...
A potem ta Mela...
Wsuwa się do sypialni i mówi:
— Dzień dobry taciowi! Taki dziś cudny