Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Kto spisuje własne przeżycia, często zapewne, odczytując to, co pisał przed rokiem, przed dziesięciu laty, zdumiewa się nad dawnemi sposobami odczucia i zadaje sobie pytanie, czy ten sam umysł rządzi jego osobą, skazaną na powolną, nieuniknioną i fatalną ewolucję, która ubiela wczoraj jeszcze złote włosy i okrywa zmarszczkami czoło, wczoraj jeszcze gładkie i błyszczące, jak kość słoniowa. — Tak mówi stara piosenka.
W ostatnich dniach października Piotr zapomniał już był całkowicie o Sabinie, nawet nie czuł tej charakterystycznej niechęci, jaka idzie wślad za rozczarowaniem miłosnem; nie myślał też więcej o drobnej zemście, jaką miał wykonać. Jasna i miła postać, która mu towarzyszyła całe lato aż do winobrania, rozpłynęła się, przepadła jak pliszki winnicy, gdy je ostrym gwizdem wystraszał.
W ciągu piętnastu dni, spędzonych w mieście, spotkał kilka razy Sabinę, spostrzegł, że go szuka i spojrzeniem coś mu przypomina.
Ale nie czuł już nic zgoła; co więcej zdawało mu się, że odkrywa pewną zdradliwą zalotność w jej zachowaniu, nawet w tym puklu jasnych włosów, który kiedyś tak bardzo go czarował. Nie starał się wyjaśnić faktów, sprawdzić plotki usłyszanej od Róży. W jakim celu? O ile była prawdziwa, mogła go rozgniewać niepotrzebnie; o ile była nieprawdziwa, tem gorzej, bo przekonawszy się o niewinności Sabiny, nie mógł jej już powierzyć obiecanej tajemnicy, gdyż tajemnica nie istniała.