Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrajco! na pohybel! — odparł Barabasz i wzniósł szablę do cięcia.
Krzeczowski cofnął się szybko w tłum.
— Bij! — zawołał do kozaków.
Ale zdawało się, że nikt nie chce pierwszy podnieść ręki na starca. Na nieszczęście jednak pułkownik poślizgnął się we krwi i upadł.
Leżący nie wzbudzał już tego szacunku, czy też przestrachu, i wnet kilkanaście ostrzów pogrążyło się w jego ciało. Starzec zdołał tylko wykrzyknąć: „Jezus Marya!“.
Zaczęto siekać leżącego i rozsiekano w kawałki. Uciętą głowę przerzucano z bajdaku do bajdaku, bawiąc się nią jak piłką, dopóty, dopóki po niezręcznem rzuceniu nie wpadła w wodę.
Pozostawali jeszcze Niemcy, z którymi trudniejsza była sprawa, bo regiment składał się z tysiąca starego i wyćwiczonego w różnych wojnach żołnierza.
Dzielny Flik poległ wprawdzie z ręki Krzeczowskiego, ale na czele regimentu pozostał Johan Werner, podpułkownik, weteran jeszcze z trzydziestoletniej wojny.
Krzeczowski pewny był prawie zwycięstwa, gdyż bajdaki niemieckie otoczone były ze wszystkich stron kozackimi, chciał jednak zachować dla Chmielnickiego tak znaczny zastęp niezrównanej i doskonale uzbrojonej piechoty, dlatego wolał z niemi rozpocząć układy.
Zdawało się przez jakiś czas, że Werner zgadza się na nie, gdyż rozmawiał spokojnie z Krzeczowskim i słuchał uważnie wszelkich obietnic, jakich mu przeniewierczy pułkownik nie szczędził. Żołd, z którym Rzeczpospolita była zaległa, miał być natychmiast za ubiegły