Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowo szlacheckie nie dym — a wy przecie szlachta, wy kniazie.
Watażka mówił głosem powolnym i uroczystym, ale w mowie jego drgała zarazem jakby groźba, zapowiadająca, że trzeba się zgodzić na wszystko, czego żądał.
Stara kniahini spojrzała na synów, ci na nią, i przez chwilę trwało milczenie. Nagle raróg siedzący na berle pod ścianą zakwilił, choć do świtu było jeszcze daleko; za nim ozwały się inne, wielki berkut zbudził się, strząsnął skrzydła i krakać począł.
Łuczywo palące się w grzebach przygasło. W izbie zrobiło się ciemnawo i ponuro.
— Mikołaj, popraw ogień — rzekła kniahini.
Młody kniaź dorzucił łuczywa.
— Cóż, przyrzekacie? — pytał Bohun.
— Musimy Heleny spytać.
— Niech ona mówi za siebie, wy za siebie: przyrzekacie?
— Przyrzekamy — rzekła kniahini.
— Przyrzekamy — powtórzyli kniaziowie.
Bohun wstał nagłe i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł donośnym głosem:
— Mości Zagłobo! Pokłoń się i ty o dziewkę, może i tobie przyrzekną.
— Co ty, kozacze, upił się!? — zawołała kniahini.
Bohun, zamiast odpowiedzi, wydobył list Skrzetuskiego i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł:
— Czytaj.
Zagłoba wziął list i począł go czytać wśród głuchego milczenia.
Gdy skończył, Bohun skrzyżował ręce na piersiach.
— Komu tedy dziewkę dajecie? — spytał.