Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/101

Ta strona została skorygowana.
97

— Gdzie? ty pytasz, Betty, gdzie? Wszędzie, Pamiętasz ten szkielet, który widzieliśmy w muzeum? Tedy sobie wyobraź, że wszystkie te mosiężne krążki i haczyki z niego wypadły! A tak to wygląda we mnie. Każda kość znajduje się osobno, całe szczęście, że jeszcze w mięsie siedzą!
Pan Kondelik zamilkł, obmacywał sobie członki, czy mu się rzeczywiście nie rozlecą, nagle wyprostował się w fotelu, o ile na to jego potłuczenie pozwalało i wytrzeszczając oczy, jakby ujrzał jakiego upiora, ciągnął strasznym głosem:
— Będę dziękował Panu Bogu, Betty, gdy z tego jeszcze wyjdę szczęśliwie! Ale jeżeli sobie napędziłem coś gorszego, Betty, jeśli się jutro położę znowu z tym przeklętym gąsiorem, teraz, Betty, w sezonie!...
Pani Kondelikowa, która pomagała zmęczonemu małżonkowi się rozbierać, spojrzała na niego przerażona i pytała łagodnym głosem:
— Dać ci plaster z chrzanu, staruszku?
Pan Kondelik syknął:
— Gdzie byśśś mi go dała, Betty! Toby musiał być plaster, jak dom!
— Mój Boże, staruszku, tyś niecierpliwy! Jam temu nic nie winna.
— Ja wiem, Betty, ja wiem! — mruczał mistrz. — Tobie nic nie mówię!
I nagle krzyknął:
— Ja stary błazen, ze staremi kolanami, udaję się na tajemną wycieczkę — na tajemną wycieczkę! I z takim narwańcem!