wszedł Wejwara w lekkiem, letniem ubraniu, ze słomkowym kapeluszem i siwym parasolem w ręce.
Pani podeszła na jego spotkanie i witała go uprzejmie, mistrz Kondelik zahuczał jakieś pozdrowienie i ubierał się dalej, sapiąc jak lokomotywa. Przeklinał wszystkie wycieczki i rzucał spragnione i bolesne spojrzenia na kanapę, od której tak nielitościwie go oderwano.
Poruszyła się klamka u drzwi do bocznego pokoju i weszła panna Pepcia, w lekkiem, kretonowem ubraniu, koloru bułki, w słomkowym kapelusiku, w siatkowych rękawiczkach, z nową parasolką w prawej ręce. Wyglądała bardzo powabnie i gorąco dzisiejsze nie dokuczało jej wcale.
Podeszła do Wejwary, podała mu rękę i szepnęła kilka słów, poczem zapytała głośno:
— Dokąd to dzisiaj pójdziemy, panie Wejwaro?
— Już w czwartek postanowiliśmy, że na Szarkę!
Pan Kondelik wstrzymał oddech, gdy usłyszał o Szarce.
Zapomniał o czem w czwartek przy wieczornym chłodzie w ogrodzie u „Tomasza” mówił, zapomniał, że ta piękna i odświeżająca wyprawa zmierza ku Szarce.
W całej grozie przedstawił sobie w duszy stromą drogę z ulicy Jecznej przez miasto ku Kamiennemu mostowi, przez most, Małą Stroną ku koszarom pod Bruską. Przed oczyma ukazał mu się, niby olbrzym, straszny kopiec: Bruska, na który zimą wchodzić nieprzyjemnie, a w lecie staje się wprost pie-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/120
Ta strona została skorygowana.
116