Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/158

Ta strona została przepisana.

ba umilkła, statek stanął, oddalony o jakieś dwadzieścia kroków od brzegu.
Zaraz po tem złowieszczem uderzeniu i zatrzymaniu się statku, odezwał się głos jakiś:
— Do pioruna, mamy gdzieś dziurę, statek nabiera wody!
Ogarnęła wszystkich panika, krzyk, napominania wzajemne, płacz kobiet i dzieci, wszystko garnęło się na skraj statku przy brzegu. Statek nachylił się groźnie...
Pan Kondelik zdrętwiał ze strachu. Nie mógł się poruszyć, ze wszystkich stron był otoczony, gniecony i popychany i czuł, że kilkoro rąk chwyta go z tyłu. Była to niema prośba o pomoc, o ocalenie. Śmiertelny pot wystąpił mu na czoło. Już się stało! Teraz się cała łódeczka przewróci w wodę, nakryje pasażerów, a on nędznie zginie razem z innymi i nie powróci już do swego mieszkania, chyba jako opuchnięty trup. A żona, a córka — kto wie, czy także gdzie nie toną?
Dalsze uwagi mistrza przerwał silny głos sternika:
— Panowie raczą zejść w wodę — na Boga, tylko prędko — i nosić damy i dzieci na brzeg — inaczej nie ruszymy się z miejsca!
Wejwara był w wodzie pierwszy, aż po pas. Już brał w objęcia jakąś panienkę i brodził z nią ku brzegowi. Mistrzowi Kondelikowi robiły się gwiazdki przed oczyma, ale nie było czasu do namysłu i nie zależało także od niego, czy chce zejść w wodę, czy nie. Tłum, który go z początku otoczył, cisnął go coraz więcej na skraj, już szereg mężczyzn skoczył