Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/91

Ta strona została skorygowana.
87

bie, że właściwie powinny być dwie butelki i powrócił do sklepu. Nim drugą butelkę przyniesiono z piwnicy, upłynęła znów chwila. Potem przystawał przynajmniej w trzech trafikach po cygara, przypomniał sobie, że nie zaszkodzi, gdy sobie na drogę kupi łojową świecę, u niciarki kupił na wszelki przypadek pasemko nici i igłę, i kiedy nareszcie bohaterowie wpadli na dworzec Smichowski, odezwały się na peronie ostatnie trzy uderzenia dzwonka, złowieszcze gwizdnięcie lokomotywy i kilkakrotne ciężkie odsapnięcie maszyny.
Bez biletów w największym pośpiechu przebiegli Wejwara i Kondelik poprzez poczekalnię na peron — pociąg się rozpędzał i jak na śmiech powiewało naszym spóźnionym ze trzydziestu braci Sokołów czapkami i chustkami z okien wagonów.
— Zatrzymać! — zawołał mistrz Kondelik. — Zatrzymać! My jedziemy także!
Gromki śmiech braci z pociągu był mu odpowiedzią.
Wejwara spoglądał za odjeżdżającym pociągiem cały zmiażdżony.
— Musicie iść pieszo! — zawołał ktoś z ostatniego wagonu. — Przyłączcie się do pieszych.
I już pędził pociąg przez ostatnie zwrotnice stacyjne i odjeżdżał ku Chuchli. Wejwara patrzył za nim, jak skazaniec za okrętem, który go zostawił na pustej wyspie; Kondelik mierzył wściekłym wzrokiem uśmiechających się urzędników stacyjnych. Nareszcie zwrócił się do Wejwary i rzekł:
— To się wam udało, bracie Wejwaro!