Rzucił wściekłe spojrzenie na gapiących się urzędników stacyjnych, przebiegł przez poczekalnię, ledwie mu Wejwara podążył, i za chwilę byli na ulicy. Mistrz stanął i obrócił się do Wejwary:
— A teraz mów pan, panie Wejwaro, którędy pójdziemy, byśmy nie zbłądzili! Wyciągnij pan mapę!
— Mam ich kilka — sięgnął Wejwara za pas — ale teraz ich nie potrzebujemy. Do Chuchli trafimy bez mapy, potem pójdziemy na Radocin, to będzie połowa drogi. Jestem pewny, proszę pana, że w Radocinie zastaniemy pieszy szyk, lub przynajmniej dowiemy się którędy poszli. W najgorszym razie...
— Co znowu w najgorszym razie? — wyrzucił z siebie mistrz.
— W najgorszym razie moglibyśmy w Radocinie poczekać na nocny pociąg i jechać prosto do Tyna.
Mistrz Kondelik znowu przystanął i patrzył niezdecydowany na Wejwarę. To niezły projekt. Ale nagle się wyprostował, wypiął pierś i zadecydował.
— Nie, Wejwaro, teraz pójdziemy, właśnie teraz pójdziemy. Jesteśmy we dwóch, byłoby źle, byśmy nie zaszli! Idźmyż!
Niewiadomo co pana Kondelika popchnęło do tego bohaterskiego kroku. Byłaż to świadomość, że tkwi w uniformie, którego nie chciał zhańbić po raz pierwszy; przebudziłaż się w nim krew sokolska, lub uczynił tak pod wpływem ciekawych spojrzeń przechodniów, którzy przystawali i w małem oddaleniu otaczali obu Sokołów, stojących tu jak zmokłe kury i niewiedzących, czy udać się w nieznaną, tajemną
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/93
Ta strona została skorygowana.
89