Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/109

Ta strona została przepisana.

kordzie — mruczał Kondelik. — Trzeba było krzyczeć oknem na ludzi...
— Nie było tu nigdzie żywej duszy, proszę pana — mówił żałośnie Wejwara. — A potem, proszę pana, w obcym domu obcy człowiek, coby ludzie pomyśleli? — Byłby musiał przyjść ślusarz możeby byli zawołali strażnika, zbiegowisko ludzi — więc wolałem siedzieć...
— Co prawda było tu panu lepiej, niż mnie — zauważył Kondelik, wychodząc ubrany z sypialni. — Mogłeś pan się przynajmniej ładnie przespać...
— Czyż byłbym mógł zamknąć oczy, szanowny panie? — odpowiedział Wejwara z wyrzutem.
— Pan nie spałeś? — dziwił się Kondelik. — Widzisz, młodzieńcze, gdybyś pan mnie był zamknął, byłbym się wspaniale przespał...
Pepcia weszła do pokoju ze stosem talerzy, Wejwara ucieszył się, że jej wejście przerwało rozmowę z panem Kondelikiem. Wydawał się samemu sobie rzeczywiście winowajcą, tak go pan Kondelik zbił z tropu.
— Niech tatko idzie do mamusi — mówiła Pepcia, stawiając talerze na kredensie.
Led wie ojciec wyszedł, Pepcia jednym susem znalazła się obok Wejwary.
— Nie gniewa się pan na nas?...
— Mój Boże, panno Pepciu, czy się pani nie gniewa? — i pochwycił ją za rękę.
Pepcia spojrzała miłośnie na Wejwarę i szybko mówiła: