Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Proszę, niech pan o tem przed gośćmi nie mówi, aby nie było komentarzy. — Drugą ręką sama chwytając Wejwarę i spuszczając oczy mówiła prawie szeptem:
— Tak czekałam na ten dzień dzisiejszy, gotowa byłam prawie płakać z radości, że się to dziś już skończy, a tymczasem znów ta ostatnia przygoda...
— Przecież ja chciałem, Pepciu najdroższa — rzekł Wejwara — przecież poto przyszedłem...
— Co więc panu przeszkadza, mój kochany?...
Była przytem, jak malina, i jej małe uszki płonęły.
— Sądzi pani, panno Pepciu, że mogę — jąkał się Wejwara, którego krew także powoli wrzeć zaczynała — że... że mogę po tym fatalnym dniu wczorajszym? Mogęż się odważyć?
— Owszem, owszem, Wejwaro drogi — mówiła Pepcia szczęśliwa, że może go ośmielić. — Może pan myśli, że Bóg wie co było, ależ nic, niech mi pan wierzy, nic, to już dawno skończone. Przecież mamusia wie, że to tatko...
— Mamusia wcale się nie gniewa?
— Jakże mogłaby się gniewać, kochanie! Na pana?
— A pani zgadza się, panno Pepciu? — pytał jeszcze Wejwara.
— Wejwaro! — rzekła Pepcia prawie z wyrzutem.
— Dobrze zatem! — odetchnął Wejwara, które-