Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Pepciu, chodź tu!
Zaczerwieniona, jak piwonia, weszła Pepcia nieśmiało i, spojrzawszy na matkę i na Wejwarę, odgadła, że kochany przemówił.
— Pepciu — mówiła matka uroczyście — pan Wejwara prosi o twoją rękę. Chcesz z nim znosić dolę i niedolę przez całe życie?
Pepcia nie odrzekła ani słowa.
— Jeśli to głos twego serca, podaj mu rękę, córuniu — pobudzała matka.
Pepcia podała Wejwarne drżącą rękę.
— My zezwalamy, córeczko — mówiła pani Kondelikowa — ja i tatuś. Błogosław wam Boże, a teraz... pocałujcie się.
Tylko instynktownie znalazł Wejwara usta Pepci i wycisnął na nich nieśmiały pocałunek.
Po tym pocałunku wlepiła pani Kondelikowa całusa Wejwarze, którego oddała natychmiast swemu małżonkowi; tak samo uczyniła z Pepcią. Całusami oświadczyny Wejwary były ukończone i zatwierdzone. Jeszcze raz pochwyciła pani córkę, jeszcze ją pocałowała, i półgłosem, ale tak, by i Wejwara słyszał, rzekła do niej:
— Szanuj go, córeczko, dobrego będziesz miała męża.
— W takiej chwili powinno tu było już być piwo — wtrącił pan Kondelik.
— Zaraz będzie, zaraz staruszku — łagodnie i uprzejmie zapewniła pani Kondelikowa — wszak jeszcze dużo okazyj znajdzie się dziś do wypicia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .