Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/88

Ta strona została przepisana.

krew żywiej krążyła, Kondelik gawędził wesoło, a Wejwara byłby mu za każde ciepłe słowo padł na szyję.
Nawet nie wiedzieli, którędy idą, ale nagle z jakiegoś ogrodu restauracyjnego odezwały się dźwięki muzyki, śpiewu i śmiechu. Mistrz przystanął i rozejrzał się wo koło siebie.
— Co się to dzieje tutaj?
Oczy jego padły nagle na afisz, wywieszony obok bramy.
— Patrz pan, panie Wejwaro, szansonistki! Słyszysz pan?
Wejwara kiwnął głową z uśmiechem.
— Widziałeś pan to kiedy? Dwadzieścia lat już nie byłem, ba, gdzie tam dwadzieścia! Od tego czasu, jakem się ożenił. Chodź pan, posłuchamy chwilkę...
Wejwarze było wszystko jedno, gdzie go teść woła. Byłby za nim poszedł choćby do piekła. Jeszcze dzień był jasny i nikt z obu nie zastanawiał się nad tem, która godzina. Kondelik kroczył żywo, już byli w bramie i za chwilę siedzieli w ogrodzie, bliziutko estrady, na której „śpiewacy” wykonywali swoje „kawałki.”
Mistrz czuł się jak w domu, w najlepszym humorze słuchał, jak śpiewała panna Żany, panna Róża, panna Lora i patrzył na występy komików w maskach, a niezmiernie podobała mu się fisharmonia z towarzyszeniem skrzypiec.
Śpiewano, co prawda, stare kuplety, niezrę-