Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/83

Ta strona została przepisana.

kle. Co za niezwykła powaga i zamyślenie maluje się na twarzy.
Pepcia nie mogła znieść dłużej tego milczenia.
— Czy mamusia ma iglicę? — zapytała.
— Moje dziecię — rzekła matka — przecież tam jest stolik do szycia, a w nim wszystko, czego potrzeba.
Pani Kondelikowa odmierzyła tasiemkę, nawlekła, podała iglicę córce, a sama wzięła drugą.
Pośpiesznie i często zaczepiając, pracowała Pepcia iglicą, a gdy ukończyła pracę i gdy pani Kondelikowa pokryła łóżka przeszywanemi kapami z atłasu koloru wiśniowego, zapytała Pepcia, nie patrząc na matkę:
— Czy te łóżka powinny, mamusiu, tak stać obok siebie?...
Pani Kondelikowa równała pokrywki, gładziła je, choć już było wszystko wzorowo zrównane i odpowiedziała zwolna:
— Muszą, córuniu, muszą. To już taki zwyczaj, taka moda, a zresztą, zresztą... są już tak zrobione, wiesz? Tamta tylna krawędź, jest ślepa, uważasz, ta rzeźba jest tylko z zewnątrz, i gdyby je postawić inaczej, nie wyglądałoby to ładnie.
Pepcia nie odpowiedziała zaraz. Wyglądała oknem na dolinę Nusli, nad którą ciągnęły mgły jesienne, z któremi mieszał się ciemno-szary dym z wysokiego komina browaru, bębniła palcami prawej ręki po marmurowym blacie umywalki, zaciskała usta, a twarz jej chmurzyła się nieznacznie. Nareszcie otwarły się usta: