Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

wali w ręce matkę, Pepcię, a Wejwara jeszcze ciocię Urbanową. Okazywał jej szacunek, nie przeczuwając, jak jej pochlebia. Lubiła to, bardzo lubiła. Slawiczek szedł za Wejwarą, jak owieczka, i czynił wszystko za nim. Musi się nareszcie także wżyć w życie rodzinne, dotąd mało miał ku temu sposobności, a woń pieczeni cielęcej tak mile łechtała go w nosie.
Pepci zaraz przy drzwiach wcisnął Wejwara w dłoń coś dużego w jedwab owiniętego. Był to bukiet z czerwonych kwiatów.
— Zrzućcie paltoty i siadajcie — mówiła pani Kondelikowa, popychając gości do pokoju. — Pomożesz mi, Pepciu.
Ciocia Kasia odebrała Pepci bukiet, i włożywszy go do wazonu, postawiła go na środek stołu. A że pani Kondelikowa zajęta była krajaniem pieczeni w kuchni, uśmiechało się Kasi, iż na chwilę może się zabawić w panią domu. Chrzęściła przyborami na stole, posuwała talerze, brała serwetki i znów je kładła na to same miejsce, a gdy siadł już mistrz Kondelik w swoim fotelu, rzekła do młodzian:
— Zatem, panie Wejwaro, pan tutaj, a tu pan Slawiczek, tak. Jesteście już chyba głodni, co? Trochę cierpliwości, ale potem trzeba dużo jeść, ażeby się Betty cieszyła.
O ile chodziło o Slawiczka, to ten był rzeczywiście stworzony na pociechę gospodyń. Nie mówił, nie marnował czasu, ale jadł.
Teraz i Wejwara mniej był nieśmiały, dziś na-