Strona:Iliada2.djvu/070

Ta strona została przepisana.

Ten słodko do nich mówi, ten za rękę chwyta,        543
Piérwszy Nestor ciekawy, w tych słowach się pyta.
„Ulissesie! opowiedz rzeczy niepoięte:
Skąd te konie? czy z Troian obozu są wzięte?
Czy was niemi obdarzył który bóg obrońca?
Prawdziwie tak są świetne, iak promienie słońca.
Zawsze walczę z Troiany: choć spadły na sile,
Choć stary, nikt nie powie, bym zostawał w tyle;
A nigdym ieszcze koni takich nie obaczył:
Pewnie kto z bogów niemi was obdarzyć raczył.
Obu was kocha Jowisz, co piorunem włada,
Obu was łaską ciągłą zaszczyca Pallada.„
A Ulisses rostropny: „Mężu znakomity!
Co twą mądrością Greckie pomnażasz zaszczyty,
I lepsze nadać konie, cóż bogom przeszkadza?
Wszak wiemy, że ich żadnych granic nie ma władza.
Te konie tu przybyły: świeżo z Traków strony,
Reza, króla ich, zabił Tydyd niezwalczony:
Przy nim dwunastu mężów: wszyscy piérwsze wodze,
Trzynastegośmy śpiega zabili na drodze,
Skrycie śpieszył do naszych okrętów na zwiady,
Z Hektora i przednieyszych Troi wodzów rady.„
Rzekł, i świsnął na konie, zaraz rów przesadzą,
Idzie, za nim weseli Grecy się gromadzą,
I wszyscy do namiotu Dyomeda dążą:
Tam u żłobu na leycach Trackie konie wiążą,