Strona:Józef Birkenmajer - Spełniona obietnica.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tak rozmyślając, rzadko zaś dzieląc się rozmową, obaj bracia podchodzili do grodźca gnieźnieńskiego, przygasła już na niebie jutrzenka, a za kopcem, od strony Trzemeszna, wschodziło na niebie słońce. Czerwonym blaskiem rozsypały się jego promienie po Jelonku i błotach cierpięskich, nad którymi swarzyć się już zaczęło ptactwo wodne, żeru poszukujące. Z nad Jeziora Świętego bocian wyleciał białopióry, ptak Wojciechowi szczególnie luby, bo mu i ziemię włoską i tułactwo własne przypomniał, i przeleciawszy nad górą Lecha, osiadł wreszcie na gnieździe koło książęcego dworzyszcza.
W dworze już nie spano, choć Bolesław, ilekroć wieczorami przy piwie zbyt się zasiedział, zwykł był nieraz długo w dzień godziny nocne odsypiać. Ale teraz widać było, że go zbudzono, bo koło jego dźwierzy rojnie krzątała się służba, rozkazy jakoweś roznosząc. Nie wyprowadzano jednak koni, ani psów nie wypuszczano z psiarni, więc nie na łowy chyba wybierał się dziś władca polański. W każdym razie coś zdarzyć się musiało, skoro ruch wszędy był tak niezwykły.
Gdy się Gaudenty zastanawiał, co by to być mogło, rozjaśnił im zagadkę mąż postawny i zbrojny, który był właśnie z grodźca wyjechał i zmierzał prosto w ich stronę. Wojciech oczy ręką przysłonił, spojrzał bacznie — i rozpoznał jeźdźca:
— Brat nasz Sobiebor k’ nam jadą!
Jakoż był to Sobiebor, najstarszy z synów Sławnika, który łońskiego roku, bawiąc na wyprawie przeciw Lutykom, ocalał od owej strasznej rzezi, jaką w dzień świętego Wacława urządzili w Lubicy nasłani przez księcia praskiego siepacze, — kiedy to w jednej godzinie bolesną śmiercią zginęli czterej bracia Sławnikowice: Spicymirz, Czesław, Czcibor i Dobrosław, a rozległe państwo lubickie zostało bezprawnie zagarnięte przez potomków czeskiego Przemysła. Wraz z drugim ocalałym bratem Porajem ów Sobiebor przebywał teraz na dworze chrobrego księcia Polanów, mając w nim oddanego sobie przyjaciela i opiekuna, a — jak się spodziewał — także przyszłego mściciela jego krzywdy i sojusznika w walce o utracone księstwo.
— Bywajcie, drodzy memu sercu bracia Wojciesze i Radzimie! — powitał zdala obu. — Mam dla was nowinę ważną. Oto opat Astryk i kapłan Radła, przed kilkoma miesiącami wyprawieni od księcia Bolesława w poselstwie do Pragi, wrócili dzisiaj i listy przywieźli, was otyczące.
— Co w nich piszą? — spytał Radzim-Gaudenty.
Poskrobał się w głowę Sobiebor z zakłopotaniem.
— Nie bardzom ja tam odczytać usiłował ich pismo, bo najpierw złość mnie okrutna bierze, ilekroć o Prażanach myślę, a powtóre jam do miecza i do oszczepu zawżdy był zdatniejszy niśli do ksiąg i pióra! Pismo to wasza rzecz, bracia klerycy!