z tą bladą gębusią i chudemi nóżętami, wydawała do niego samego podobna, jak rodzona siostra, zwłaszcza, że i ten zdarty przyodziewek od tej samej Jędrzejowej famieliji obojgu się dostał. Oboje tu piekli się na słońcu, mokli na dżdżu, dygotali na wichurze, trzęśli się, gdy biły pioruny — oboje warowali przez dzionek cały: on pilnował Jędrzejowego owsa, ona krów Jędrzejowych.
I tak tu im we dwoje raźniej było — ona że miała z kim se pogwarzyć, więc mu opowiadała (niby nie jemu, ale tak sobie sama) to o matuli swojej nieboszce, to o Jędrzejowem gospodarstwie, to na Brzydziochę się uskarżała, że taka nieprzystępna i taka zła w spojrzeniu i że raz zjadła jej całą pajdę czarnego chleba, który jej, Salce, na obiad dano. On gadać nie umiał — a nawet i gęby rozewrzeć — więc ino słuchał a słuchał, kiwając kiej niekiej głową lub wymachując rękawem obwisłym, pustym, jak u bezrękiego inwalidy. I taka bywała ich rozmowa nieraz aż do samego przedwieczerza, gdy Salka przypominała sobie o krowach, które tymczasem, bywało, zalazły w las, albo i w szkodę (nie bronił im tego strach) — i spędziwszy, gnała ku oborze, okładając je witką kalinową, to pokrzykując;
— Nę, krowisie, nę, nę!
Brzydziochę najczęściej kijem okładała — mało na nią było i pręta — bo w tej czarnej krowie jakby zły duch siedział, taka była krnąbrna, uparta i zła; może dlatego, że prowadzono ją koło Wroninej rzeźni, skąd biła nieraz woń krwi bydlęcej... Grechot też się nieraz na matkę swoją zapatrzył i wyprawiał cielęce figle, ale jego to łatwo było do opamiętania zmusić, bo był chudy i słaby, a kija bał się nawet zdaleka; natomiast Brzydziocha była zawzięta i mściwa, tak, iż nieraz Salka musiała wzywać ludzi do pomocy.
...Słońce coraz to później wstawało, coraz to niższą dróżką szło ponad ziemią i kładło się coraz wcześniej — już nie za cmentarzem, ale u jego podnóża, bardziej w stronę młyna. Coraz więcej było ranków chłodnych, coraz mniej ciepła w godzinę po-
Strona:Józef Birkenmajer - Strach na wróble.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.