zmiarkował, że tam w domu nie najlepiej iść musiało, ale nie mogąc na to radzić, nie chciał więcej pytać.
— Moja Tekluniu — rzekł wzdychając — odprawimy dzisiejszą mszę świętą na intencyą waszę... pan Bóg miłościwy, może się tam poprawi.
Poszli wedle zwyczaju na mszę, a po niej Hodowski zaraz z siostrą powrócił na kawę do domu. Maciejowa na ten dzień Janka sobie skonfiskowała, przyodziała czysto i zapowiedziała mu, że posłużyć musi, bo ona razem w kuchni i około stołu być nie może. Janek był posłusznym... On więc przyniósł kawę zdumionemu kanonikowi, który nie bardzo lubił, gdy chłopca używano za posługacza, ale nie powiedział nic. Był to dzień wyjątkowy, Janek skorzystał ze zręczności i pocałował w rękę nauczyciela i dobrodzieja.
— Niech ksiądz kanonik pozwoli mi sobie złożyć życzenia, aby Bóg jak najdłużej w dobrem zdrowiu i szczęśliwości dla nas biedaków i zbudowania ludziom utrzymywać go raczył — odezwał się Janek. Powinszowania wierszami nie nauczyłem się, bom go nie miał, sam nie napiszę, a nikt też mi nie chciał pomódz. Ze szczérego więc serca ślę westchnienie do Boga...
Chłopiec do kolan się zniżył i pocałował w ręce staruszka, który z czułością za głowę go ścisnął.
— Najlepsze to życzenie, co niewyuczone z serca płynie — rzekł — Bóg ci zapłać.
— A to już znowu inny pauper? — odezwała się po wyjściu Janka siostra do brata...
— Jeszczem takiego zucha nie miał — rzekł cicho kanonik mrugając ku drzwiom — boję się go chwalić, aby nie popsuć, ale chłopak wielkich, wielkich nadziei. Zrobię z niego uczonego... jeśli nie wyjdzie na łajdaka... bo z takich zdolnych to... albo król albo kapucyn... ba gorzej, jeniusz albo wisielec...
— Zkądże się to jegomości trafiło takie cudo? — zapytała siostra...
— Sam pan Bóg mi je zesłał... szepnął ks. Hodowski... a teraz tylko mam nieustanną trwogę, żeby mi go los nienawistny nie odebrał...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.