Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby się od nich uwolnić, i własnem zaprzątnieniem wytłumaczył z tego, że się niemi zająć nie może. Nie nalegał więcej o reformy żadne, nie starał przekonywać o ich potrzebie, bolał już tylko nad sobą, i nie myślał na cudzą chorobę wynajdywać lekarstwa...
Jednego więc poranku Iwaś z wielką swoją radością zaprzęgał znowu gniadosze do starego powozu, Piotruś poprzywiązywał tłumoki, i dzieci powróciły do Porzecza.


XXVII.

W progu starego dworu rotmistrz ich powitał otwartemi rękami, uśmiechnioną twarzą.
— A! przecież wracacie! zawołał z wymówką — a mnie tu tak bez was nudno było, gdybym codzień nie wyglądał i nie spodziewał się, nie wiem jakbym wyżył. Toż to mi się wiekiem wydały tych kilka tygodni... a takeście mi pomizernieli w tem praktycznem powietrzu!
— Bo, wiesz stryjaszku, trafiliśmy tam właśnie na wielkie strapienie.
A! cóż się stało? zachorował kto? umarł broń Boże!
— Nie, ale ten proces.
— A! jakiż! ten stary?
— Ten stary.
— Odezwał się, co?
— I grozi...
— Ale go jeszcze nie przegrali w senacie?
— Nie, chociaż sama obawa już tak ich dotknęła...
— Biedne ludziska, serdecznie mi ich żal! ten proces miljonowy najobojętniejszemu z ludzi krwi by napsuł... człowiek przywyka do majętności, zrasta się z tem co posiada... cóż dopiero jemu, im! co taką do grosza przywiązują wagę!
— Kochany rotmistrzu! zawołał Michał, nie chcę być bogatym, ani przywykać do tego co Bóg rozpożyczył,