Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziad i baba (1923).djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

i dziad wszedł milczący, zmęczony, zmokły, a ławy dopadłszy, zawołał:
— Babo! jeść!
Kluski się pono aż popaliły, bo je dopiero teraz sobie przypomniała. Pilniejsze od klusek było łajanie starego.
— A gdzieżeś to pieniądze wetknął? — zawołała. — Coś to wiary we mnie nie miał, czy co? — Zamiast je żonie oddać, toś licho wie, gdzie wściubił. Ejże!
Pokazała mu pięść, a dziad ani się nawet zżymnął.
— Kluski! — zawołał — to twoja rzecz, a pieniądze — moja!
— A zjadłbyś kaduka! — zakrzyczała baba, biorąc się w boki — albo to pieniądze twoje! Toć nasze, nie twoje! Nasze! rozumiesz!
— Nieprawda! moje! — rzekł dziad — tobie jednego czerwonego dał, to go sobie trzymaj, nie odbieram, a co moje, to moje, tego i nie powąchasz...
Baba krzyknęła na całe gardło:
— Tak to już?
— Ano tak! a jakże miało być! — począł dziad. — Albom to ja darmo tego czarnego biesa na rozstaje wodził po błocie i słocie, nogi zrywał i strachu się najadł.
Z wielkiego gniewu baba płakać poczęła, weszła do komory, zatrzasnęła drzwi za sobą i wołała przez nie:
— Schowałeś je tu, w komorze, nie chcesz się podzielić, podpalę chatę, niech pieniądze i ją, i ciebie licho bierze!
Dziad się śmiał.
— Jaka bo ty głupia — począł — jam ich w komorze nie chował, trzymam je za pazuchą! Do komorym poszedł tylko, aby się podróżnemu zdało, żem je położył tu, bom się bał, aby mi ich po drodze nie odebrał! Pal chatę, spal się sama, a mnie co! Ja teraz o to nie dbam...
Usłyszawszy to, wyszła Taradajka spłakana. Poczęła już inaczej mówić, przypominając, jak to oni z sobą tyle lat przeżyli, tyle chleba i soli zjedli, jak on był niewdzięczny za to, że go tyle razy pielęgnowała w chorobie i gdy mu głowę w karczmie rozbito, i t. d.
Dziad trochę zmiękł.
— Dajno kluski — rzekł — pogodzimy się! Juści ja pieniędzy nie połknę.
Podała baba kluski, ale sama ich nie tknęła. Gadali i gadali, resztę nocy nie kładąc się spać, a wkońcu zaklęli się