potem z domu ojca; raz miał postrzeloną rękę, drugi raz zmuszony był bić się z kozakami, co go ścigali natarczywie, trzeci raz skacząc z muru, nogi połamał. Kapitan czuwał nad Karoliną.
Odbyło się smutne a szumne, oblane potokami wymowy, węgrzyna i łez wesele; kapitan i koniuszy zostali sami przeciwko sobie, z wściekłością wzajemną w sercu, z nienawiścią zarobioną latami. Powodu tej niechęci nie mogli i nie chcieli na jaw wyrzucić: ściskali się więc jak dzisiaj, a całe życie szkodzili i uprzykrzali się sobie jak mogli.
Kapitan poszedł do wojska; koniuszy zagrzebał się na wsi, i chciał zagłuszyć w sobie żal, rozpacz, namiętność; znęcając się nad niewinną zwierzyną, został zajadłym myśliwcem. Tymczasem umarł podczaszy; wprędce jakoś starosta miał córkę, a matka jej, smutna i piękna Karolina, z uśmiechem bolesnym przycisnąwszy dziecię do piersi, umarła. Koniuszy po śmierci ubóstwionej istoty, której zapomnieć nie mógł, cały się poświęcił najprzód pozyskaniu przyjaźni sąsiada starosty, aby się zbliżyć do dziecięcia Karoliny, nad którem potrafił wyrobić sobie opiekę, kapitana nie było naówczas, udało się więc zjednać i przyjaźń starosty słuchaniem opowiadań o roli, którą grał w konfederacjach, i zaufanie jego, pożyczką pieniędzy i opieką nad Ireną. Umarł starosta, a sierota testamentem polecona została dziadowi mojemu.
Przywiązanie do niej, więcej niż ojcowskie może, namiętne, gwałtowne, zbliża się do szału. Żyje nią i dla niej tylko; w niej widzi jedyny jasny promyk swojej przeszłości, w niej pielęgnuje wspomnienie jedyne.
Pojmujesz teraz, że dla jego przywiązania, tak
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.