w gospodzie byli bezpieczni, bo wyrostek przy nich został, Dziemba poprosił Janka, aby go trochę oprowadził.
Na Zygmunta musieli czekać zlitowania bożego — by ono im go dało w ręce, nie wiedzieli wcale i nie mieli pojęcia gdzie go szukać. Przewlekli się tak po rynku pełnym jeszcze, przez zamkową ulicę, zajrzeli w bramę, wyszli ku mostowi, wszędzie ścisk znajdując ogromny i ledwie mogąc wyminąć między końmi, wozami, lektykami i ciżbą. Około zamku dostali od halabardnika sążnistego po plecach, aby prędzéj z drogi schodzili, i uznojeni wrócili pod Trębacza. Dziemba tylko trochę się obeznawszy z ulicami, na jutro wyprawę odkładał.
Drugiego dnia gdy się na słomie w stajni przespawszy obudził Juliusz, chciało mu się płakać, po co on tu z wielkiéj gorliwości zapędził się za owym panem, który mu tu tak mógł dać zdechnąć jak swoim koniom i sługom. Zwlókł się nieboraczysko na mszę do kapliczki, którą mu ukazano, potém wędrował po ulicach i zjadł znowu parę kiełbasek popiwszy je wódką, potém już nie wiedział co robić... gdy — a było dobrze z południa — przechodząc rynkiem starym, zapatrzył się w okno. W oknie stała bardzo pięknie wystrojona niewiasta z wachlarzem, i śmiejąc się do rozpuku, ręką i rękawiczką dawała mu znaki, aby wszedł. Dziemba obejrzał się naprzód czy to się do kogo innego nie stosuje, lecz zaprosiny te widocznie były dla niego. Zawahał się — piękna twa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.