Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

jać, — rzekł Smoliński — koło interesów źle bardzo: kredyt nadwątlony, bo go nadużyto, i Salomona rozum tu nie poradzi. Wielka bieda.
— Prawdaż to, — dodał Sylwan — że jeden, naprzykład, jakiś tam pan Kurdesz, ma u nas dwakroć?
— Jakże nie? Kilka dni temu, jakem mu procent zaległy wypłacał.
— Dwakroć! — powtórzył Sylwan. — Szlachcic, taka suma! do czego to jemu!
Na ten naiwny wykrzyk, uśmiechnął się Smoliński nieznacznie.
— Okrągło dwakroć; rotmistrzowi Powale należy się trzydzieści, pięćdziesiąt Pazurkiewiczom; inni mają po 20, po 30, po 10, po 15; a tych, co po trzy, po cztery, po pięć tysięcy i zliczyć trudno.
— Masz pan bilans interesów naszych? — spytał Sylwan.
— W głowie tylko, panie hrabio, i ręczę, że się o pięćset złotych nie pomylę; zredukowawszy wszystko, licząc remanenta, zostanie około połowy Denderowa.
Sylwan pochwycił się za głowę, hrabina upadła na kanapę drżąca, Smoliński, widząc się niepotrzebnym, a że mu było pilno, bo się już na wszelki wypadek poczynał pakować i wybierać zawczasu, wysunął się pocichu bez wszelkich ceremonij.
Dobre pół godziny trwało milczenie, przerywane tylko paroksyzmem spazmów hrabiny i pasowaniem się z sobą Sylwana, który zaglądał ze wszystkich stron w przyszłość, a zewsząd widział ją czarną i nieprzebytą pustynią. Pieniądz-słońce nigdzie jej nie oświecał.
Pracować nie umiał całkiem, do niczego nie był usposobiony, jeden zawód wojskowy otwarty był przed nim; ale wygodnisiowi, przywykłemu do próżnowania, nienawykłemu do uległości, samowolnemu i dumnemu, ani podobna było pomyśleć o wojsku.
Cesia weszła na tę scenę niespodzianie i, widząc brata wzruszonym i chmurnym, a matkę we łzach i boleści, nie mogła pojąć, co się im stało tak nagle.