Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/222

Ta strona została skorygowana.

ani rozumieć. Mnie i mojej babie kazano ją hodować.
Na pasiece była chatka próżna porządna, bo tam, bywało, za starego pana jeździli na podwieczorki, to ją dla mnie oczyścili po jednej stronie, a po drugiej posadzili to biedactwo i kazali nam jej służyć.
Bylibyśmy i bez tego rozkazu z żoną jej posługiwali, choć się z nią rozmówić nie było można, bo litość brała, patrząc na to nieszczęście. Widać to było dawniej i piękne, i młode, i do wygody przywykłe; ale nędza zjadła i strawiła piękność, młodość i nałóg dostatku. Z początku jak ją tu przyprowadzili ze dworu (mówiąc, że to żebraczka, którą hrabia przytulić kazał), — ona okropnie krzyczała, rzucała się, coś mówiła, jakby się odgrażała, przytulała dziecię do siebie, chciała uciekać i, słowem rzec, miała postać szalonej; ale po niejakim czasie, gdy się spostrzegła, że krzyk i gniew nic nie dokaże, że jej nikt nie rozumie, a każdy przez to bierze za obłąkaną, uspokoiła się biedaczka trochę i zrobiła się łagodna gdyby baranek, tylko dnie i noce płakała a płakała; czasem wyrywała się iść, aleśmy już pilnowali i wstrzymywali.
Prawie codzień dowiadywano się z pałacu, co się z nią dzieje, przysyłano trochę jedzenia, suknie; ale odtrącała wszystko i zdawało się, jakby każdy ten dowód starania i pamięci jeszcze ją gorzej niecierpliwił. Wreszcie w ciągłych tak desperacjach i płaczu zaczęła chorować, a dziecko, — toście to wy byli, paniczu, — tak tuliła do siebie, tak ściskała, jakby się lękała, żeby jej kto nie odebrał.
Miała jeszcze na palcu jakiś pierścioneczek gładki, złoty i prosiła mnie, żebym go sprzedał Żydom, a kupił jej czem pisać, co ja zrobiłem, bo wielka mnie litość brała nad nią. A niemałom się nabiedził, nimem zrozumiał, czego ode mnie chciała; ale jak zaczęła mi pokazywać to papier jakiś, który przy sobie nosiła, to pierścionek, to udawać, że liczy pieniądze,