Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

który mojego ulubionego do nóg mych na wieki przywiąże. Pan nie wiesz, jak on mnie kocha! Niema jak ludzie tego co on wieku: umieją się przywiązać bałwochwalczo, służyć jak niewolnicy, słuchać jak dzieci...
— Panibyś chciała tylko niewolników, chwalców i posłusznych?
— Tak, bo lubię rozkazywać i królować! — zawołała dumnie. — Ale pan idziesz ze swą tajemnicą jak chmura z burzą: smutny, dziki; powiedzże mi, co to jest? Straciłeś miejsce? Wszak ojciec pewnie ci nie odmówi ani dachu, ani stołu, ani pobytu u nas...
— O! ja o nie nie proszę!
— Już tak dumny! — rozśmiała się Cesia, ruszając ramionami. — Skądże ta pycha?
Wacław zamilkł. Dziwaczna myśl przeszła mu przez głowę w tej chwili; kochał lub zdawało mu się, że kochał Cesię, mógł położyć hrabiemu za warunek pozwolenie połączenia się z nią; dyspensę z Rzymu łatwo było wyrobić: cóż, kiedy coraz wyraźniej malowała mu się chłodną i płochą. Postanowił zajrzeć śmielej w głąb nieodgadnionego jej serca i po chwili się odezwał:
— Dlaczegożbym nie mógł być dumny? Każdy ma swoją dumę: wy panowie dumę panów, żebrak dumę ubóstwa, sierota dumę opieki Bożej nad sobą. Tak, — rzekł — jestem dumny, przyznaję się.
— Cóż to za zmiana w panu Wacławie — ofuknęła Cesia prawie obrażona tonem odpowiedzi. — Nigdym go jeszcze tak mówiącego nie słyszała.
— Nigdym też silniej nie był wzruszony! — odpowiedział.
— Cóż pana tak porusza? odprawa od Dębickich? — rzekła szydersko.
— Nie, — odparł Wacław — porusza mnie widok młodej, pięknej istoty, która dla oklasków i trochy świecideł sprzedaje się starcowi...
— Cha, cha! a to wybuch osobliwszy! Boże! co się to panu stało, panie Wacławie! może wody?