Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

— Dajesz mi więc słowo, że we mnie nie będziesz widział nieprzyjaciela, ale stryja, że przeszłość przebaczysz, że ludziom nie dasz powodu obwiniać mnie za ciebie?
— Niech Bóg sądzi przewinienia — rzekł Wacław uradowany, że się wszystko kończy — i przebaczy, jak ja ci przebaczam... Matka moja w niebie za uznanie dziecka wymodli cię od kary.
Hrabia, jakby mu ciężar potężny spadł z serca, porwał, chwycił go za rękę i, wiodąc go za sobą, rzekł szybko:
— Chodź więc ze mną, chodź ze mną.
W milczeniu dziwnem przeszli ten dziedziniec, na który właśnie wygnanką, żebraczką, przychodziła matka Wacława prosić napróżno litości u brata; wstąpili na schody, otworzyły się drzwi salonu.
Tu już zgromadzeni byli: hrabina, Cesia, Sylwan i nieodstępny codziennie marszałek Farurej; kilka osób obcych, ściągnionych interesami, powiększały towarzystwo, jakby naumyślnie los ich na świadków przywołał.
Z nieudanem wzruszeniem hrabia do środka przeprowadził Wacława, którego twarz posępny smutek i niejaka okrywała duma.
— Miałem brata, — odezwał się pompatycznie Dendera — sądziłem, będąc w błędzie, że zginął bezpotomnie; dziś odbieram dowody, że pozostawił syna po sobie, oto jest syn jego, a wasz brat, — obrócił się do Cesi i Sylwana — mój synowiec Wacław Dendera. Dziwny zbieg okoliczności ani mi o egzystencji jego wprzód wiedzieć, ani uznać nie dozwolił. Wychowałem sierotę, Pan Bóg mi dał w nim krewnego.
To mówiąc, z doskonale faryzeuszowskiem przejęciem ucałował młodzieńca, którego pierś na ten uścisk judaszowski się wzdrygnęła.
Przytomni, zdumieni, osłupieli... obcy tylko pośpieszyli powinszować i unosić się nad wysoką wspaniałomyślnością hrabiego, który ze wzruszeniem, prze-