Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/336

Ta strona została skorygowana.

memi oczyma, gdy widzenie przemknęło mu się i znikło; ale wrażenie pozostało po niem. Kamerdyner otrzymał zaraz polecenie badania podróżnych i zdawania sprawy z tego, co się dowie o nich i młody człowiek sam nie wahał się użyć wszelkich nawet niebardzo godziwych środków dla podchwycenia czegokolwiek z rozmowy i ruchów swych sąsiadów. Dziurka od klucza i cienkie drzwi, dzielące go od baronów, na niewiele mu się jednak przydały. Sylwan więc z danych już materjałów tworzył sobie historję. Dręczyło go tylko, że nazwisko barona Hormeyera całkiem mu było nieznane i nic nauczyć nie mogło, a mimo to i ludzie, i państwo mówili po polsku, i rodzina ta widocznie do krajowych się liczyła... Szczęściem przypomniał sobie Sylwan, że, przerzucając Niesieckiego w bibljotece ojcowskiej, mnóstwo w nim widział familij niemiecko-polskich, pochodzących z nad Renu, Saksonji, z Austrji, których nazwiska niezbyt były w kraju znajome, a procedencja niewątpliwie arystokratyczna. Zresztą herb na karecie dowodził szlachectwa starego; a Sylwan, raz sobie powiedziawszy, że to coś było niezmiernie pańskiego, wszystko do potwierdzenia swej myśli naprowadzał.
Rzeczy były na tym stopniu, gdy kamerdyner Sylwana, Ocieski, przybiegł zdyszany, oznajmiając, że i pan baron także, przypatrzywszy się powozowi, ludziom i koniom podróżnego, ciekawie się o niego samego Ocieskiego dopytywał. Kamerdyner, nie w ciemię bity, wiedział, co o panu mówić: powtórzył kilka razy tytuł grafa, napomknął o dobrach wołyńskich, podolskich, ukraińskich i galicyjskich; dał wreszcie do zrozumienia, że Sylwan był synem jedynym magnata i nie taił się, że jadą do Warszawy. Pocichu się o tem dowiedziawszy od Ocieskiego, podróżny nasz zatarł ręce i zagryzł wąsika, mrucząc pod nosem: „Tout va bien!
— Nie dowiedziałeś się, — spytał — gdzie myślą nocować?
— Ciągną do Uściługa.