Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/353

Ta strona została skorygowana.

u drzwi, a ksiądz Warel głosem jeszcze dość silnym i wyraźnym tak począł z powszechnem zdumieniem:
— Pozwólcie, bracia moi, by się wielki grzesznik wyspowiadał przed wami z występków swoich i prosił was o modlitwę za duszę; pozwólcie, by wam na sobie wszechmocność Bożą i silną prawicę Jego pokazał, abyście nigdy nie wątpili o Bogu.
Zamłodu — rzekł, odetchnąwszy ciężko — byłem wietrznikiem i niewiarą. Doszedłem lat kilkunastu, nie mając wyobrażeń religijnych żadnych; wychowali mnie ludzie z nich ogołoceni, ludzie, obałamuceni nauką szkodliwszą od zabobonnej nieświadomości. Stryj mój wychował i mnie, i brata mojego, sposobiąc do świeckiego życia, po męsku, chłodno, nie przypominając nam nigdy tych wielkich i świętych zasad, ofiary, miłości, ujarzmienia siebie, na których spoczywa moralność chrześcijańska. Dogmatów tylem wiedział, ile ich przypomnieć mogą święta, obchodzone dla zabawy, i kalendarz, przeglądany dla potrzeb światowych. Uczucia religijnego nietylko nie miałem w sobie, alem go w drugich nie pojmował, alem mu nie wierzył; śmiałem się sceptycznie z towarzyszów szkolnych, a sam bez żadnej iskry wiary, jeszczem ją w drugich szyderstwem wypleniał.
Ale Bóg wielki! Stryj mój umarł, brat starszy poszedł się na świecie dobijać majątku i sposobu do życia; ja, żem nie smakował ani w nauce, ani w wojaczce, ani w pracy ręcznej rolnika, nie wiedziałem co począć z sobą; i raz, gdy mi jakiś protestant szydersko, jako próżniakowi, raił suknię mniszą i klasztor, usłuchawszy tej rady żartobliwej, bez najmniejszego powołania, dla chleba wstąpiłem do seminarjum.
Wdziać tę suknię czarną i świętą dla żywota doczesnego — jest grzechem, włożyć ją z niewiarą w sercu — jest świętokradztwem: obojem to popełnił niebaczny... Ale Bóg wielki! Bóg wielki! Przez cały ciąg studjów, które mi szły dość łatwo, nic nie wstąpiło w głąb serca mojego: sprawowałem się uczciwie,