Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/394

Ta strona została skorygowana.

okazać ujętą innemi przymiotami swego narzeczonego, starała się podnieść francuski jego dowcip, pożyczany, i wykształcenie doświadczeniem nabyte. Poklaskiwała każdemu jego ucinkowi, każdemu słówku, wyzywała je, powiększała ich wartość i szczerze starała się być zajętą Farurejem. Niepodobna odmalować szczęścia, radości, ekstazy, w jaką tak niezwykłe, tak serdeczne obejście się Cesi wprawiło starca; widać było, że w tej chwili życie, mienie, najdroższe skarby rzuciłby był pod nogi czarującej dziewczynie. Postrzegła to hrabianka i, poczuwszy swą siłę, śmiało już na nią postanowiła rachować.
Chciała jeszcze przelotnym rzutem oka przekonać się, jakie zrobiła nową swą strategją wrażenie na Wacławie, ale Wacław zniknął.
Pocichu wysunąwszy się, powracał do Wulki. Czemu tak smutny i czemu wzruszony, i czemu dotknięty głęboko, powtarzający w myśli całą swą z Cesią rozmowę — ja nie wiem. Może dlatego, żeśmy zawsze słabi i biedni, że nigdy żaden z nas dłużej jak na chwilę szału wyczłowieczyć się nie może...


Pożegnanie w Wulce było krótkie a smutne. Frania, nie kryjąc się ze łzami swemi, płakała; Brzozosia z gniewu, że, jak mówiła, narzeczonego wyprawiano na cztery wiatry, poczynała zaciskać pięści i nabierać nałogu rzucania ramionami co chwila, ale to jej nie przeszkadzało do obmyślania najdziwniejszych środków przeżywienia go w drodze. Między innemi chciała mu koniecznie dać faskę masła świeżego, utrzymując, że w Warszawie ludzi karmią łojem i fryturem, co ich o śmierć przyprawia, kilkadziesiąt funtów świeżej słoniny i t. p.
Rotmistrz był smutny: wstrzymywał i wyprawiał, chciał, żeby jechał, i odkładał pożegnanie i podróż samą, wypraszał godzinę i jeszcze godzinę, jakby się lękał go stracić i w powrót jego nie wierzył. Wreszcie