Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/426

Ta strona została skorygowana.

rodzonych? A! to okropne! I ta twarz, i ten człowiek miałby mi być obcym? Szaleję!
Odkryła oczy, spojrzała znowu, opuściła ręce, dodając słabym głosem:
— Tak, to on!
Wacław męczył się okrutnie, widać było boleść na jego twarzy. Spostrzegła się młoda wdowa i zmieniła z wielkiem wysileniem ton, mowę i wyraz swych oczu.
— Przepraszam pana, — rzekła chłodniej — nie jestem panią siebie, a straszną mi próbę los zgotował; już byłam trochę oswojona z nieszczęściem mojem; wszystko odżyło na nowo.
— Trzeba zapomnieć, — odezwał się Wacław — za chwilę kłamanego szczęścia zapłacisz pani nowem cierpieniem. Niema boleści bez lekarstwa; wszystkie rany goi czas, modlitwa i rezygnacja: potrzeba walczyć z sobą i zwyciężyć siebie.
— Modlić się nie umiem, rezygnacji nie pojmuję, walka z sobą niepodobieństwem jest dla mnie, zwycięstwo śmierć mi przyniesie, jam słabsza od dziecięcia.
— Trzeba się modlić! — rzekł Wacław.
— Alboż Bóg zajmuje się naszym światem lichym, w którym los tylko i ślepe panują trafy?
Wacław zadziwił się, postrzegłszy w kobiecie taką nieświadomość religijną, wyobrażenia tak fałszywe; chciał się sprzeciwić i wskazać jej, jak się myliła, ale Ewelina dodała:
— Znasz pan Wiedeń?
— Ja? nigdy nie wyjeżdżałem z kraju!
— Ani okolic Wiednia, ani Wiednia, nic nie zna! A tam tak pięknie, tak wesoło! A! to jedno miejsce na świecie, gdzie szczęśliwym być można.
— Bo to twój kraj rodzinny, pani, a nam tak miła wieś, lasy i szerokie pola nasze, żebyśmy ich na Prater nie zamienili.
Ewelina zamyśliła się.