Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/433

Ta strona została skorygowana.

ny, wołając o konie z niecierpliwością, nieprzytomny prawie, zapomniawszy naraz wszystkiego, co za sobą zostawiał. Nie miał czasu ani słowem pożegnać Sylwana, ani się wytłumaczyć baronowi. Przejęty jedną myślą wielkiej swej straty, położenia Frani, jej boleści i osierocenia, rzucił się w powóz i przebył przestrzeń, rozdzielającą go od Wulki, nie widząc nic, nie umiejąc porachować czasu, nie pojmując, co się z nim działo, wyglądając tylko, rychło-li znajome drzewa się ukażą i płacz go, zamiast radości, powita.
Był to początek zimy: z hukiem, po grudzie obnażonej wtoczył się powóz w dziedziniec, a żywa dusza nie wyszła powitać przybyłego.
W lewo z okien otwartych pokoju buchało światło od katafalku, cisza panowała we dworze; Wacław wszedł i przykląkł na progu. Już w trumnie swej dębowej spoczywał rotmistrz w mundurze kawalerji narodowej, w którym pogrzebać się kazał; siwe jego wąsy okrywały zapadłe usta, a spokojne czoło, otoczone włosami srebrzystemi, zdala marmurową świeciło białością. Wyraz jego twarzy dowodził, że zmarł bez męczarni, że położył się „jako kłos dojrzały“, wedle słów poety, że usnął, dopełniwszy żywota swego, z nadzieją lepszej wysłużonej sobie przyszłości. Ręce jego na piersiach ściskały krucyfiks, który w sercu miał za żywota; rękojeść starej karabeli, wiernej towarzyszki, której zostawić po sobie nie miał komu, bo nie była już potrzebna, ukazywała się z lewego boku; pod szyją na blasze obrazek Matki Boskiej, cząstka zbroi, dziś tylko jako pamiątka walki, zgięta kulami, co się o nią obiły, przypięta była starcowi. Wacław modlił się jeszcze, płacząc, gdy uczuł, jak rąk dwoje spoczęło na jego ramionach, cichy wykrzyk płaczliwy obił się o uszy strwożone, i osłabła Frania, zemdlona, upadła przy nim na ziemię.
Nadbiegła za nią poczciwa Brzozosia, czerwona od łez i znużenia, i z jej pomocą odnieśli, cucąc,