Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

to polecam. — I hrabia znacząco chrząknął. Każdy, prócz Pęczkowskiego, poznałby łatwo, co to chrząknienie znaczyło.
Smoliński milczał, aż nareszcie odważył się niby wyrzec z ukłonem pokornym:
— Cóżem ja tu winien, JW. panie, kiedy obligu niema.
— Ale cóż to znaczy, cóż to znaczy!
— JW. pan wie, że ja muszę rachunki złożyć i z wypłat się wytłumaczyć; ja tak wypłacić nie mogę.
— Już jak tam jest, to jest: poradźcie się sobie, pokombinujcie i kończcie, niech Pęczkowski będzie zaspokojony, bardzo proszę...
— Żegnam cię, Pęczkosiu, bądź spokojny.
To mówiąc, hrabia wziął cybuch, papier i pióro, żegnając wierzyciela i plenipotenta.
Zaledwie byli za drzwiami, gdy turkot powozu po brukowanej drodze dziedzińca oznajmił przybycie gościa. Hrabia wyjrzał: sześciokonna zielona poważna kareta, za nią kocz czterokonny i bryka, także czwórką zaprzężona, toczyły się pod pałac. Poznał widać, kogo wiozła, zadzwonił żywo i, zarzuciwszy na siebie surdut z wstążeczką orderową, co go nigdy nie odstępowała i, wziąwszy laskę, pośpieszył na dół.
Przybyła z tą pompą była matka żony hrabiego, na której przyjęcie wyskoczyli wszyscy.
Jaśnie wielmożna z hrabiów Moskorzowskich hrabina Czeremowa. Trzy powozy i czternaście koni wlokły ją jedną tylko i dwór ją otaczający. Po ekwipażach, liberji i krzątaniu poznać było łatwo, jak dalece kazała się szanować i jak ją tu szanowano. Hrabia z odkrytą głową przyjął ją z żoną i córką na ganku, przyklękając prawie i z uczuciem zbyt silnem, by mogło być szczere, ucałował jej pulchną i białą rączkę...
Hrabina mogła mieć około lat sześćdziesiąt, ale trzymała się dobrze i wyglądała na swój wiek młodo, tylko zbyteczna tusza trapiła ją trochę. Żywe oko czarne, dumnem wejrzeniem zbrojne, nosek maleńki i kształtny, usta ściśnięte i zasznurowane z pretensją,