ojcowsku, ale Sylwan upornie się trzymał, nie dając się strącić z raz objętego stanowiska.
Ani radości, ani zdziwienia, ani oznaki przywiązania nie było w ich powitaniu. Sylwan skłonił się, podając rękę hrabiemu po angielsku, ale jej Dendera nie przyjął, cofnął się, namarszczył:
— Pięknie powracasz, hrabio, — rzekł z szyderskim, pełnym boleści uśmiechem — czy choć wiesz, z kimeś się ożenił?
— Zdaje mi się — odparł urażony tą oziębłością Sylwan.
— A mnie się zdaje, że nie. Tak to zawsze się kończy, gdy młodzi nie chcą się powodować doświadczeniem starszych.
— Hrabia już wie o wszystkiem? — spytał Sylwan, sądząc, że mowa o chorobie i obłąkaniu jego żony.
— O! są usłużni ludzie, co wcześnie donoszą o nieszczęściu. — I stary rzucił się na kanapę, zakrywając oczy rękami. — Zgubiliście mnie! zgubili! — zawołał.
— Ale ona wyleczona być może — przerwał Sylwan.
— Jakto wyleczona? Z tej plamy, którą nosi na czole? — zaśmiał się Dendera.
— Z jakiej plamy? — oburzył się syn.
— On nic nie wie! — krzyknął hrabia, zbliżając się do niego — a! nieszczęśliwy!
— O czemże hrabia mówisz?
— Znaszże pochodzenie Hormeyera? Twój ten baron był jubilerem; kto wie, z Żydów zapewne wieść się musi i jarmułkę w herbie nosi: a jego córka, twoja żona...
— Panie hrabio! — zawołał Sylwan.
— Twoja żona, mniemana wdowa, nigdy niczyją żoną nie była: była kochanką jakiegoś księcia.
Sylwan pobladł i wstrząsnął się z gniewu.
— Oszukano mnie, — rzekł osłabłym głosem — ale to być nie może, to potwarz... to zazdrość! Kto śmiał to rozgłosić?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/478
Ta strona została skorygowana.