Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

święcił wszystkie wolne chwile; ona miała być nadal jego żywotem i żywota chlebem. Lecz gdyby w niej nie widział nawet żadnej dla przyszłości podpory, Wacław byłby muzykiem, bo czuł, że się do tego urodził. Wiemy, jak rozdrażnia młodą duszę to obcowanie ze światem duchów, których językiem, poezją, śpiewem jest muzyka. Wacław, pod wpływem nieustannym swych studjów, rozkołysał duszę i podniósł egzaltację tajemną do najwyższego stopnia; ale egzaltacja ta nie objawiła się nigdy nazewnątrz, chyba wybuchem przypadkowym, jak eksplozja wulkanu. Drogo ceniąc swe uczucia, a bojąc się, by ich świat szyderskim nie przyjął uśmiechem, Wacław krył się z niemi, a milczenie posępne jedynym było znakiem tego stanu błogiego razem i męczeńskiego. Uczucia te były jak dzieci, które w chłód matka starannie okrywa, otula, by mróz ich świeżych twarzyczek nie zwarzył.
Postawa i rysy młodzieńca zdradzały w nim coś wyższego; przy Sylwanie wyglądał, jak posąg natchnionego Apollina obok młodego Satyra; może porównanie mimowolne powierzchowności przyczyniło się do zobojętnienia dla niego hrabiny i jej syna. Oczy miał szare, wielkie i jakby łzą zaszłe; twarz białą a bladą, na którą tylko, jakby płomieniem, występowały i znikały rumieńce; usta małe i kształtne, czoło wypukłe bardzo, włos ciemno-blond; a ogół rysów stanowił całość nietylko wdzięczną, ale nawet oryginalną. Ujrzawszy go, musiałeś się odwrócić i spytać: — Kto to taki? — Nie była to jedna z tych pospolicie ładnych twarzy, jakich tysiące po świecie, ale fizjognomja wyjątkowa, jak wyjątkowy był człowiek. Średniego wzrostu, raczej słuszny niż mały, muskularny, ale nie chudy, w ruchach, w każdym kroku miał jakiś wdzięk wrodzony, coś miłego, ujmującego, co zaskarbia serce ludzkie wprzód, nimeś słowo przemówił, wprzódy, nimeś się dał poznać.
Choć nikt nie wiedział o pochodzeniu sieroty, a domysły były bardzo różne, teoretycy, arystokrację po