Gdy się tak targują, a baron niespokojny przerzuca papiery swoje, boczne drzwi pokoju otwarły się i Ewelina wbiegła do ojca. Któżby się potrafił domyśleć, spojrzawszy na nią, że pod tą powierzchownością wesołą, dziecinną, świeżuchną, kryła się boleść tak głęboka, spowita szałem niewyleczonym. Jakże jej było ślicznie po podróżnemu ubranej: w maleńkim czepeczku, z kluczykami u pasa, z kapelusikiem w ręku, wesołej, uśmiechnionej i żywo krzątającej się około pakunku. Hrabia i Sylwan spojrzeli na nią: ona ich przywitała jak obcych zdaleka.
— Nareszcie — odezwała się srebrnym głosikiem — nie będziemy państwu dłużej siedzieć załogą: jedziemy, jedziemy, a ja radabym, przyznam się, już tu nie być i na skrzydłach stąd odlecieć! Tak dawno go nie widziałam!
— My panią nie puścim — odezwał się niby grzecznie, na ojca spozierając, stary Dendera.
Ewelina wzięła to za żart i uśmiechnęła się tylko. Baronowi łza ciekła po twarzy, ale milczał.
— Ojcze! wszystko gotowe, jedziemy! Konie kazałam zaprzęgać, ja się tu duszę, powietrze tak ciężkie, tak mi tu obco, tak się czuję daleko od tego, za czem tęsknię!
— Pojedziemy, dziecko moje, za chwilę, ale zostaw nas samych: mamy ważne sprawy.
Ewelina spojrzała po twarzach wszystkich, posmutniała i zbliżyła się do drzwi. Sylwan spróbował się zbliżyć do niej.
— A pan — spytała go pocichu — czy jedziesz z nami do swego brata księcia?
— Ja? Nie wiem.
— Zostajesz tu! a! umrzesz: tu tak nudno! Jedź z nami! jedź z nami!
— Ewelku! serce, zostaw nas, — niecierpliwie zawołał baron — każ pakować, każ zaprzęgać, bądź gotowa: za chwilę cię zabieram. Jedziemy.
Z podskokiem, obejrzawszy raz jeszcze całe towarzystwo rzutem oka, pełnem napozór przebiegłości,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/520
Ta strona została skorygowana.